Prawdziwe historie - Ruta

Przygoda z macierzyństwem zaczyna się już od poczęcia naszego dziecka. Dziewięć miesięcy doświadczamy cudownej bliskości z niezwykłą kruszynką. Często chwile te usłane są mdłościami, rożnego rodzaju bólami lub spuchniętym nogami. Potem przychodzi poród, który dla wielu z nas jest największym wyzwaniem. Nie mogłam doczekać się momentu gdy już urodzę naszą córeczkę i będę wiedziała jak wygląda i pachnie. Poród był naprawdę ciężki i długi ale nie przypuszczałam, że najtrudniejsze chwile będą już „po wszystkim”. Wszystko zaczęło się podczas pierwszego ważenia dzieci w szpitalu. Położna powiedziała, że dziecko spadło na wadze 90 g więc nie jest dobrze. W moim mózgu powstała myśl, że jestem okropną matką bo nie umiem wykarmić własnego dziecka. Przytuliłam naszą córeczkę i zaczęłam płakać. Płakałam tak do obchodu pediatry, który uspokoił mnie mówiąc, że to normalne w naszym przypadku. To był dopiero początek huśtawki hormonalnej. Od tamtej chwili każdego dnia czułam się jak na emocjonalnym rollercoasterze. Rano wstawałam w cudownym nastroju, w południe miałam zapał by zdobywać szczyty macierzyństwa a wieczorem rzucałam się w otchłań rozpaczy. Rozpaczałam, że nie mam zbyt wiele pokarmu choć to nie był jeszcze moment, w którym powinnam go mieć dużo. Ryczałam po każdej informacji przedłużającej nasz pobyt w szpitalu. Każda dolegliwość naszej córki doprowadzała mnie do samooskarżania się o bycie wyrodną matką. Wysypka na buzi, odparzenie na pupie, bóle brzuszka, sapka, niewyspanie, zbyt długie spanie itp. Mogłabym wymieniać bez końca czynniki, które czyniły ze mnie złą mamę. Teraz wydaje mi się to śmieszne. Jednak w tamtych chwilach były to myśli nie do pokonania. Płakałam mężowi w rękaw albo w poduszkę. Wiele razy trzymałam naszą małą na rękach gdy płakała i nie mogąc jej uspokoić płakałam razem z nią. Byłam w takim stanie, że gdy ktoś chciał udzielić mi rady ze szczerości serca, to ja traktowałam to jakby wytykał mi błędy publicznie. To był nieprzyjemny okres. Po wyjściu ze szpitala dostałam najlepsza radę, jaką mogłam usłyszeć: „proszę wychodzić z domu każdego dnia by wietrzyć głowę”. I to był klucz do mojego szczęścia. Każde wyjście z domu sprawiało, że umysł mi się oczyszczał z tych czarnych myśli. Słońce, zapachy, przyroda i widok ludzi resetowały mi umysł. Wracałam do domu pełna sił i zapału. Bardzo pomocne okazało się też wsparcie męża, mamy i położnej z naszej przychodni. Pani Kasia przychodziła co tydzień i wypowiadała magiczne słowa:”Spokojnie. To wszystko jest normalne. To minie. To nie pani wina”. Po jej wizytach czułam się godna miana matki. Zapewne nie wiedziała ile wnosiła w moje życie. Gdyby nie jej wizyty, to byłoby mi naprawdę trudno się pozbierać. Czekałam na nią jak na łyk świeżej wody na pustyni. Te okropne huśtawki hormonalne minęły po około dwóch miesiącach. Dalej zdarzają mi się gorsze chwile ale jestem przekonana, że jestem najlepszą mamą jaką mogła mieć nasza córeczka. Jesteśmy sobie dedykowane. Mój zapach, dźwięk głosu i bicie serca to najlepsze uspokajacze dla naszej córeczki. Żadna mama roku ani miss macierzyństwa nie podaruje naszej córce, tego co ja daję jej każdym gestem, słowem...... obecnością. Życzę wszystkim mamom i przyszłym mamom by o tym pamiętały każdego dnia. Gorsze chwile są i będą ale to nie czyni z nas złych matek.

Ruta