Decyzję o posiadaniu dziecka podjęliśmy wspólnie z mężem z pełną świadomością, tak nam się przynajmniej wtedy wydawało…Bo cóż może być skomplikowanego w opiece nad niemowlęciem skoro codziennie zajmują się tym tysiące rodziców? I jakie było nasze zdziwienie po porodzie, gdy okazało się, że pielęgnacja niespełna 3-kilogramowego małego człowieka wymaga aż tyle wysiłku i poświęcenia. Mój mąż nazwał to „zmową milczenia”. Z jednej strony przepełniona olbrzymią miłością do synka chciałam tulić i wpatrywać się w niego godzinami, a z drugiej nie miałam na to czasu, bo musiałam zmierzyć się z nowo zaistniałą rzeczywistością. Jedzenie samo się nie zrobi, dom sam nie posprząta a pomocy na stałe znikąd, bo oboje z mężem pochodzimy spoza Trójmiasta. Za to mogliśmy liczyć na oczekiwania wobec nas i rady płynące z każdej strony, nawet od bezdzietnych członków naszych rodzin. Jak w tym wszystkim nie zwariować i stworzyć przyjazne otoczenie dla rozwoju nowego członka rodziny? Otóż moim zdaniem to uwierzyć w siebie, poczytać, porozmawiać z kimś zaufanym, kto ma większe doświadczenie w rodzicielstwie, dobrze się zorganizować, ale także „dać sobie czasami na luz” tzn. zamiast obiadu zamówić pizzę, ubrać siebie i malucha w niewyprasowane ciuchy, zostawić nieumyte naczynia w zlewie na drugi dzień czy poprosić koleżankę o zajęcie się maluszkiem i pójść z mężem do kina. Nie namawiam do zaniedbań względem dziecka, ale uważam, że potrzeby wszystkich członków rodziny należy szanować na równi. To, co myślą o nas inni, to dla mnie kwestia drugorzędna. Szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko.
Mama Stefka